Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 54.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1497   —

wych i północnych stanach czeka go zguba bez względu na to, czy się dostanie w ręce Francuzów, czy moje.
Rozmowę przerwał Pirnero. Otworzył drzwi i Odezwał się:
— Sennor Sępi-Dziób chce mówić z prezydentem Juarezem.
Po tych słowach oberżysta się cofnął.
Juarez postąpił kilka kroków naprzód.
— Wyście Sępi-Dziób, poszukiwacz ścieżek? Przybywacie w tajnej misji?
— O nie! — odparł zapytany. — Ci panowie wiedzą już, w jakiej sprawie przybywam, sir.
Juarez przyglądał się Amerykaninowi badawczo. Wskazując krzesło, rzekł po chwili:
— Siadaj pan, sennor. Przypuszczam, że ma pan dla mnie jakieś wiadomości.
Strzelec spojrzał na prezydenta równie badawczo, jak Juarez na niego, i ściągnął usta, aby wypluć nieco tytoniu. Przyszło mu jednak na myśl, że plucie w obecności prezydenta Meksyku jest nieprzyzwoitością. Zrezygnował więc z przyzwyczajenia i rzekł:
— Według moich kalkulacyj ma pan rację, sir. Mam panu istotnie coś co zakomunikowania.
— Od kogóż przynosicie, sennor, wieści? — zapytał Juarez.
— Od pewnego Anglika.
— Od Anglika? Oczekuję istotnie bardzo ważnej wiadomości od pewnego Brytyjczyka.
— Kalkuluję, że to ja właśnie przynoszę oczekiwane wiadomości.
— Jak się nazywa ten Anglik?