Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 53.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1496   —

na sercu. Panowanie najeźdźców nie może trwać wiecznie. Mam wrażenie, że skłania się ku końcowi. Niezadługo znowu ujmę ster rządów w swoje ręce, a wtedy pierwszym rozkazem, jaki wydam po wkroczeniu do stolicy, będzie rozkaz otwarcia grobowca Rodrigandów. Mam nadzieję, że Pablo Cortejo, z którym mam osobiste porachunki, nie ujdzie nam przy tej sposobności.
— Przypuszczam, że nietrudno go będzie schwytać, — rzekł Zorski.
— Kto wie? — odpowiedział Juarez. — W każdym razie trzeba będzie zapewne długo szukać. Chwilowo niema go w stolicy. Trzeba panu wiedzieć, iż ten Cortejo marzy o insygniach prezydenta.
— Naprawdę? Jakie to śmieszne! Znalazł zwolenników?
— Więcej niż można przypuszczać. Pantera Południa werbuje dlań ludzi.
— To mnie dziwi. Uważam Panterę za gorącego patrjotę. Wierzę, że przejdzie na pańską stronę, gdy sennor tylko odniesie zwycięstwo.
— Ja równiez wierzę w wierność i przywiązanie dzikiego Juana Alvareza, który już przed laty stał mocno po mojej stronie i bronił Meksyku. Właśnie dlatego Cortejo nie będzie mógł nigdy naprawić szkody, jaką spowodował. Zapewniam was, że nie ominie go zasłużona kara, skoro tylko wpadnie w me ręce.
— Czy niewiadomo, gdzie się teraz znajduje?
— Wyruszył ze stolicy na południe, gdzie Pantera włada prawie niepodzielnie. Nie wiem, czy jeszcze tam przebywa, ale to wiem na pewno, że w środko-