Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 48.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1330   —

waż jednak widzę, że sennor nie chce mówić dobrowolnie, poddam go mękom.
— O cóż chodzi?
— Przedewszystkiem o to, jakich sennor ma tutaj znajomych.
— Tego się monsieur w każdym razie nie dowie.
— Przyszłość okaże — rzekł oficer z ironicznym uśmiechem. — Ponadto może będzie pan łaskaw poinformować mnie o planach pańskiego przyjaciela Juareza?
Pah, to zbyteczne! Dowie się pan o nich, go zostaną wykonane.
Meksykanie z zapartym oddechem przysłuchiwali się słowem strzelca. Francuzi zgrzytali zębami ze złości; dopiekał im wstyd, że pułkownik pozwala na tak niesłychaną rozmowę. A on tymczasem po ostatnich słowach wpadł w szewcką pasję i zawołał:
— Wyczerpała się moja cierpliwość! Rozmawiałem z panem, aby pokazać go swym gościom, ale mam tego dosyć i pokażę sennorowi, jak się takiego ptaszka uczy rozumu. Teraz otrzymasz pięćdziesiąt kijów, później rozejrzymy się, co dalej!
Gerard skinął pogardliwie głową; oczy zabłysły mu gniewem.
— Dowiodłem już przedtem, — rzekł — że nie zniosę żadnych uderzeń ani pchnięć, ponieważ to obraża mój honor.
— Cóż obchodzi mnie pański honor? Wyprowadzić go!
— A mnie nic nie obchodzi honor pana! — zawołał Gerard. — Pokażę sennorowi zaraz, kto z nas będzie bity i ucierpi na honorze!