Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 48.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1329   —

— Powiadają, że jest pan zaprzyjaźniony z Juarezem. Czy znane są panu jego plany?
— Owszem; znam je tak samo, jak wasze.
— Proszę nie opowiadać bajek! Cóż pan może wiedzieć o naszych planach?
— Znam je dokładnie; zobaczy pan po rezultatach.
— Mam dosyć tych zarozumiałych bredni. Mówmy o czemś innem. Czy to pańska broń?
— Tak.
— Niech ją pan pokaże, poruczniku!
Porucznik położył strzelbę, rewolwer i nóż trappera na stole. Dowódca chwycił strzelbę i zaczął badać kolbę.
— Kolba jest ze złota. Skąd pochodzi?
— Odkryłem w górach żyłę złota.
— Ach tak! Czy nie chciałby sennor jej odsprzedać?
— Po co? Przecież mam zostać rozstrzelany.
— No tak. Ale krewnym sennora przypadłoby coś niecoś w udziale.
— Za żadne pieniądze nie zdradzę, gdzie leży ta żyła. Żaden prawy Meksykanin nie postąpiłby inaczej.
— Czy zabił pan z tej strzelby wielu Francuzów?
— Tylko zwierzynę liczę na sztuki.
— Do djabła! — mruknął dowódca. — Zastanów się sennor, do kogo przemawiasz.
— Do człowieka, którego się nie ulęknę.
— Widzę, że za wszelką cenę szuka pan śmierci. Doczeka się jej sennor, ale nie takiej, jak pan sądzi i wie tak prędko, jak zapowiedziałem. Mam wrażenie, że możnaby się od pana wielu rzeczy dowiedzieć, ponie-