Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 48.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1347   —

— Podła pogoda!
Ponieważ nikt nie odpowiedział, zwrócił się do gościa ze słowami:
— No?
— Cóż takiego? — zapytał nieznajomy.
— Podła pogoda!
— Ależ przeciwnie, ładna! — rzekł z uśmiechem niepozorny przybysz.
Gospodarz obruszył się. Miał wrażenie, że gość kpi z niego.
— Jak pan to rozumie?
— Tak, jak powiedziałem, — brzmiała odpowiedź. — Ładna pogoda.
— Chce mnie pan doprowadzić do pasji?
— Ani mi się śni.
— Nie wiem nawet, czy pan potrafiłby mnie rozgniewać.
— Dlaczego to?
— Z najrozmaitszych przyczyn. Przedewszystkiem dosiadacie okropnego chabeta.
— Doskonale. I cóż dalej?
— Przyodziewek pod psem.
— Coraz lepiej. Dalej?
— Broń wasza nie warta funta kłaków.
— Skąd ta pewność?
— Widać odrazu; nie trzeba być na to psychologiem, ani wybitnym dyplomatą.
Przybysz dobrotliwie kiwnął głową i rzekł:
— Poznaję dokładnie, że jestem u sennora Pirnero.
— Jakto? — odparł gospodarz zdziwiony.
— Poznaję, że prawdę mi o panu opowiadano.