Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 44.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1243   —

— A więc nie czytaliście żadnego?
— Żadnego. Na pokładzie jest co innego do roboty, aniżeli czytanie; na lądzie zaś szynk i wódka. Czytanie sprawiało mi zawsze ból głowy. Mózg mam zbyt delikatny.
— No, tego nie widać, — rzekł kapitan z uśmiechem. — A więc przeżyjemy dziś coś w rodzaju romansu. Czyście słyszeli, co rano opowiadał gubernator?
— O tych zbiegłych Hiszpanach i pięknej niewolnicy?
— Tak. Uratuję ją. Posłuchajcie.
Wagner opowiedział, jakie ma plany. Sternik słuchał uważnie. Gdy kapitan skończył, uderzył pięścią w ster i rzekł:
— Niechaj djabli porwą tych flejtuchów, sułtana, gubernatora! Ci Hiszpanie to z pewnością dzielni ludzie i szkoda ich, gdyby się dostali w ręce prześladowców. Pójdę o północy oswobodzić tego biedaka.
— Jeden z nas musi zostać na pokładzie.
— Tak, to niestety prawda. Pójdziecie wy, bo wiecie, gdzie się ten Somali znajduje, ja zaś tutaj zostanę.
— Wezmę ze sobą czterech chłopców. Okręcimy wiosła szmatami i nałożymy drogi, by wylądować poza miastem. Jeden będzie czekał przy łodzi, pozostali już odnajdą drogę.
— Czy potrzebne motyki i łopaty?
— Nie, tylko rydle. Motyki narobiłyby zbyt wiele hałasu.
— Sądzicie naprawdę, że zbiegowie znajdują się jeszcze na lądzie i nie znaleźli okrętu?
— Jestem o tem przekonany. Przygotujcie wszystko