Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 44.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1242   —

szę stosować się do wiatru i stanu fali. Czy mogę wysłać gońca, jeżeli w nocy nastanie łagodny wietrzyk?
— Dobrze. Będę oczekiwał i dam odźwiernemu rozkaz, aby go wpuścił.
Po tych słowach sułtan opuścił statek wraz z gubernatorem. Teraz dopiero przybyła reszta kupujących. Rozpoczął się zgiełk i hałas, jakiego nie bywało na pokładzie. Zwykle bowiem w tych okolicach przenosi się towary ze statku na brzeg; rozpoczyna się sprzedaż, trwająca tygodniami. A tu tłoczyć się jęli wszyscy na małym pokładzie, chcąc ukończyć interes przed nadejściem nocy. Tłumacz miał nawał pracy, reszta załogi również. Gdy się ściemniło i kupujący bryg opuścili, cała załoga była zachrypnięta od krzyku i przemęczenia. Ale trzeba było dalej pracować, aby otrzymane towary zamienne zabezpieczyć przed zmoknięciem i umieścić pod pokładem. Gdy i z tem się uporano, odesłano w ostatnich łodziach jeńców. —
Sternik wyszedł na pokład, by zaczerpnąć powietrza. Spotkał kapitana, który również chciał nieco odetchnąć.
— Ależ to było piekielne popołudnie — rzekł sternik.
— No i wieczór będzie wyjątkowy — odparł kapitan, wypuszczając z ust kłęby dymu od potężnego cygara. — Ale chcę pomówić o czemś innem.
— No, holujmy!
— Czy czytaliście kiedyś w życiu romans?
— Hm! — mruknął sternik zaaferowany. — O jakim myślicie?
— No o jakimkolwiek.
— Do djabła! Tego właśnie nie czytałem.