Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 44.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1217   —

— Ach, tak! A więc do kogóż? Widocznie bardzo dbasz o własność tej osoby.
— Należeli do sułtana Harraru.
— Pah! Więc były to z pewnością bezwartościowe figury — rzekł kapitan bagatelizująco.
— Przeciwnie, to dwaj biali chrześcijanie i jedna młoda, piękna chrześcijanka, która ma być tak cudna, jak wierzchołek góry w blaskach jutrzenki.
Gubernator, opowiadając o białych niewolnikach, popełnił wielką nieostrożność; kapitan zwrócił na te słowa uwagę. Biali chrześcijanie, a więc Europejczycy! Może będzie tu można wykryć jakieś szelmostwo. Kapitan zapytał:
— Czy wiesz z jakiego kraju pochodzą ci ludzie?
— Tak. Nazywają go Espania.
Espania, a więc Hiszpanja! — Kapitan zaczął się utwierdzać w domysłach.
— A skąd pochodziła niewolnica?
— Tego sułtan nie wie.
— Jakim językiem mówiła?
— Tym samym, co jeden z jeńców. Związali sułtana i zrabowali jego skarbiec. Potem uprowadzili kilka wielbłądów i uciekli z dwoma Somali, którzy byli z pewnością ich przewodnikami i obrońcami. Następnego dnia służba znalazła sułtana i zwolniła go z więzów.
— Co uczynił później?
— Wysłał natychmiast w pościg wielką ilość wojowników.
— Dokąd?
— Na wybrzeże, gdyż zbiegowie mogli uciec tylko na znalezionym przy wybrzeżu statku. Sułtan wysłał swego