Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 43.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1189   —

— W tutejszem więzieniu.
— Jeniec? Czy potrafi nas obronić?
— Jako jeniec nie. Ale gdy go uwolnimy, wdzięczność jego będzie bezgraniczna.
— Czy mamy czas na to?
— Uwolnienie abbana nie wymaga więcej, aniżeli pół godziny. Chodźcie, Mindrello! A sennora niechaj zostanie jeszcze na straży.
Hrabia odszedł wraz z Hiszpanem. Jak wszyscy mieszkańcy Harraru, nosili miękkie pantofle, zabrane sułtanowi, poruszali się więc zupełnie cicho. Bez najmniejszego szmeru, ukradkiem, podeszli pod bramę więzienia. Wartownik siedział po drugiej stronie, zatopiony w rozmyślaniach.
— Zwiążemy go i skneblujemy, jak tamtych, — rzekł hrabia.
— Czem? — zapytał Mindrello. — Czy macie powrozy?
— Nie, ale mamy noże i będziemy mogli pociąć na pasy jego ubranie.
— Zrobię to, wy zaś trzymajcie strażnika.
— Doskonale. Więc naprzód!
W kilka chwil później znaleźli się przed strażnikiem. Ledwie zdążył jęknąć, zasznurowali mu gardło; po niedługiej chwili leżał związany na ziemi, z kneblem na ustach w postaci zwiniętego gałgana. Jedyną jego bronią był kij.
Drzwi więzienia nie były zaopatrzone w zamek, a tylko zamknięte na dwa rygle. Gdy je hrabia otworzył, uderzyła go fala straszliwego fetoru. Jeńcy zbudzili się, słychać było dźwięk łańcuchów.
— Zostańcie przy drzwiach na warcie, aby nas nie