Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 42.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1163   —

wanej na wieczór ucieczce. Tkwił w bardzo niewygudnej pozycji; nie mógł położyć się wskutek ciasnoty, usiąść zaś bał się z powodu trupów szczurzych, które zalegały podłogę. Musiał stać, co go wyczerpywało.
Wiedział, że trwać to będzie tylko do wieczora. Jak strasznie musieli się czuć jeńcy, skazani na przebywanie wśród robactwa, oczekujący śmierci, bez promyka nadziei, wiary, pociechy!
Było według jego obliczeń południe; nagle usłyszał jakiś szmer. Odsunięto kamień, zamykający wejście do celi. Jakiś głos zapytał:
— Czyś ty stary niewolnik — chrześcijanin?
— Tak — odparł.
— Sułtan chce z tobą mówić. Czy szczury uszanowały cię do tego stopnia, że możesz jeszcze chodzić?
— Spróbuję — odparł ostrożnie.
— Więc chodź na górę; spuszczę ci drabinę.
Hrabia namacał drabinę. Był to właściwie pień drzewa, w którym wydrążono wgłębienia na ręce i nogi. Wydostał się po nich na górę.
Jakie szczęście, że się rozłączył z Mindrellem! Na górze znalazł się w gołej, kamiennej sali, w której bytowało około dwudziestu skutych łańcuchami jeńców. Zorjentował się, że ludzie ci musieliby w każdym razie zauważyć jego ucieczkę z celi; ponadto mocne drzwi zaopatrzono od zewnątrz ryglem, który odbierał wszelką nadzieję ucieczki. Dlatego Bogu dziękował w skrytości ducha, że pozwolił mu spotkać Mindrella, z celi którego można się było wydostać wprost na swobodę.
Dopiero w świetle dnia zobaczył, jak strasznie pogryzły go szczury. Ciało miał pokryte ranami, koszulę