Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 42.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1183   —

Sułtan usuwał pierwszą żonę, pragnąc czas swój poświęcić wyłącznie nowej niewolnicy.
Hrabia był uszczęśliwiony. Dwa siodła, to przecież w sam raz dla niego i Mindrella; lektyka — dla Emmy; na czwartem siodle można będzie ulokować rzeczy, potrzebne do drogi.
— Czy mogę ci pomóc? — zapytał hrabia człowieka, pędzącego wielbłądy.
— Dobrze! Jestem zmęczony i chciałbym się prędko położyć — odparł tamten.
Hrabia nie mógł nawet marzyć o korzystniejszej odpowiedzi. Nakarmił i napoił wielbłądy, a gdy poganiacz oddalił się o zmroku, przyrzekł mu na pożegnanie spać przy nich, aby się ulubieńcom sułtana nic złego nie przytrafiło. Fajka, napełniona tytoniem, była nagrodą za tę propozycję. — —
Tymczasem Mindrello siedział samotny w swej celi i z tęsknotą wyczekiwał zmroku. Gdy wieczór, według jego obliczeń, nastał, wdrapał się po ścianie na górę i zrzucił kamień. Powstała przez to dziura, prowadząca do lochu hrabiego.
— Don Fernando! — zawołał półgłosem.
Nie było odpowiedzi.
— Don Fernando! — powtórzył.
Znowu milczenie.
— Panie hrabio! Sennor! Don Fernando!
Nikt nie odpowiadał.
— Cóż to znaczy, na Boga? — mruknął Hiszpan przerażony. — Czy mu się coś stało? Czy go wyciągnięto z lochu? Tak, czy owak, byłoby źle dla nas obu, gdyby