Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 42.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1179   —

niósł zwycięstwo i wyciął w pień załogę. Tylko mnie oszczędzono. Reszta jest wam znana, don Fernando. Zawieziono mnie na Ceylon i tam sprzedano. Emir odstąpił mnie sułtanowi Harraru; oto wszystko.
— Dziecko, — rzekł hrabia łagodnie — jest Bóg dobrotliwy, który każdem nieszczęściem pokierować potrafi i obrócić je na dobre. Kto wie, czy wam wszystkim razem udałoby się dotrzeć do jakiejś wyspy? Pismo Święte mówi: „Z wiatrów czyni anioły, z płomieni swe sługi“. Burza zagnała cię na zachód. Bóg chciał, byś mnie znalazła; wierzę, że wszystko jeszcze cudownie się skończy.
— Ach, gdyby spełniła się ta nadzieja! Powiadam wam, don Fernando, wolę umrzeć, aniżeli zostać żoną tego człowieka.
— Nie umrzesz i nie będziesz do niego należała, drogie dziecię. Dziś w nocy uciekniemy. Wyobraź sobie, spotkałem w tutejszem więzieniu dzielnego człowieka, który pochodzi z Manrezy, niedaleko Rodrigandy. Ten łotr Landola i jego sprzedał, ponieważ był niewygodny dla Gasparina Cortejo. Mam wrażenie, że przeznaczono nas wszystkich na zagładę, a tylko chciwość Landoli uratowała nam życie. Z Hiszpanem, który się zwie Mindrello, postanowiliśmy uciec dzisiejszej nocy.
— W jakiż to sposób, sennor?
— Powiedziałbym ci chętnie, ale patrz: murzyn wyciąga zegar po raz drugi; piasek już się kończy.
— Nic jeszcze nie wiem o waszym losie i przygodach.
— Chciałem ci wszystko opowiedzieć, ale znajdzie się na to czas później. Mamy do dyspozycji jeszcze tyl-