Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 41.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1137   —

Na uboczu stał również jakiś jeniec; ręce i nogi miał skute łańcuchami. Był wysoki i szczupły; rozpacz pochyliła głowę jego ku ziemi. Zagasły wzrok i zapadnięte policzki wskazywały, iż jest wygłodzony i głęboko nieszczęśliwy. Jedynem ubraniem jeńca była postrzępiona koszula.
Mówił coś zapewne przed chwilą, oczy bowiem wszystkich były skierowane ku niemu; sułtan spoglądał ponuro i groźnie jak kat.
— Psie! — rzekł do jeńca. — Kłamiesz nikczemnie. Jakże to możliwe, aby chrześcijański władca był potężniejszy od wyznawców proroka? Czemże są wszyscy twoi królowie, wobec mnie, sułtana z Harraru?
Oczy jeńca zabłysły. Odpowiedział:
— Nie byłem królem, tylko jednym z najdostojniejszych obywateli mego kraju. Mimo to byłem po tysiąckroć szczęśliwszy i bogatszy od ciebie.
Sułtan rozpostarł wszystkich dziesięć palców. W tej samej chwili wysunęła się z kąta jakaś postać, podniosła ciężką laskę bambusową i wymierzyła jeńcowi dziesięć uderzeń, jak tego żądał sułtan. Jeniec nie drgnął nawet; zdawało się, że jest przyzwyczajony do takiego traktowania i że uderzeń już wcale nie czuje.
— Czy odwołasz? — zapytał sułtan.
— Nie!
Władca rozkazał mu wymierzyć piętnaście kijów. Gdy to nie poskutkowało, rzekł:
— Pokażę ci, jaką moc posiadam. Jesteś chrześcijańskim psem. Nakazałem ci czcić proroka, ale dotychczas nie usłuchałeś. Dziś rozkazuję po raz ostatni; czy będziesz posłuszny, nędzny robaku?