Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 41.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1136   —

Właściwie trudno tu użyć słowa pałac. Sławna, a raczej osławiona stolica otoczona była najzwyklejszym murem; miasteczko samo było niewielkie. Domy wyglądały jak murowane szopy, a pałac sułtana przypominał stodołę. Obok stała rudera, zbudowana z nieociosanych kamieni; dzień i noc dobiegał z niej dźwięk kajdan. Było to więzienie państwowe; składało się z głębokich piwnic podziemnych, do których nigdy nie docierało światło dzienne. Biada więźniom, ktorych doń wtrącono! Sułtan nie dawał im ani jedzenia, ani napoju, a jeżeli nawet jakiś przyjaciel lub krewny przynosił trochę wody i trochę zimnej, kleistej zaprawy z mąki kukurydzanej, używanej w tym kraju, więźniowie umierali w wyziewach własnego brudu.
Tronem poteżnego monarchy. nieograniczonego pana i władcy życia i śmierci swych podwładnych, była skromna ławka drewniana, jaką spotkać można tylko u biedaków. Na tej ławie siadywał sułtan z nogami podwiniętemi zwyczajem wschodnim; albo dumał samotnie, albo też udzielał audjencyj, podczas których każdy drżał w śmiertelnym strachu, najmniejszy bowiem drobiazg wystarczył, by sułtan krew czyjąś przelał.
I dzisiejszego wieczora siedział sułtan na swem podniesieniu. Wisiały za nim na ścianie stare, nieużywane już flinty, szable, żelazne kajdany na ręce i nogi — dowody wielkiej surowości władcy.
Przed sułtanem siedział wezyr w otoczeniu paru mahometan uczonych w piśmie. Ztyłu, na ziemi, widać było liczne wynędzniałe postacie, zakute w kajdany. Sułtan lubiał ozdabiać swój tron niewolnikami; uważała, że uświetniają jego potęgę i chwałę.