Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 41.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1157   —

larów, niewolnica zaś, którą chcę sprzedać, jest warta tyleż tysięcy.
Sułtan zerwał się z ławki i zawołał:
— A więc jest białą chrześcijanką, niewierną?
Trzeba pamiętać, że w stronach tych europejską niewolnicę uważano za skarb niesłychanie cenny, trudny do opłacenia.
— Tak — odparł emir. — To chrześcijanka.
— Czy jest bardzo biała?
— Jak kość słoniowa.
— Piękna?
— Żadna rajska huryska nie może się z nią porównać.
— Niska?
— Przeciwnie, wysoka i zgrabna, jak palma, która rodzi złote owoce.
Widać było, że chciwość sułtana rośnie z każdą chwilą.
— Opisz ją — rozkazał. — Jakie ma ręce?
— Drobne i delikatne, jak u dziecka; paznokcie jej błyszczą, jak liście róży, jak pierwszy sen jutrzenki.
— A usta?
— Wargi ma jak granaty; zęby lśnią wśród nich jak perły. Kto ją całuje, temu grozi niebezpieczeństwo zapomnienia o życiu, o świecie, o samym sobie.
— Na Allaha, całowałeś ją! — zawołał sułtan, tak zazdrosny, jakby niewolnica należała już do jego haremu.
Emir z trudem krył uśmiech zadowolenia, Zorjentował się, że będzie mógł towar swój zacenić wysoko.