Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 41.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1156   —

— Przynieś je! — rozkazał sułtan.
— Przyniosę z innymi towarami, skoro mi tylko powiesz, żeś zadowolony z podarków, i że możemy rozpocząć nasz targ.
Sułtan obrzucił raz jeszcze dary chciwym wzrokiem i odparł:
— Jestem najpotężniejszym władcą wszystkich krajów. Tak wielki sułtan nie zasługuje na tak marny haracz, ale Allah jest litościwy, więc i ja chcę być łaskawy. Przynieś, co masz. Najpierw ja poczynię zakupy, później niechaj kupują moi ludzie.
— Idę, ale mylisz się, twierdząc, że nic nie mam godnego ciebie. Mam coś, czego nie posiada żaden książę, żaden sułtan.
— Cóż to takiego?
— Niewolnicę.
— Wszystkie kobiety, czy to matki, czy córki, do mnie należą i mogę wśród nich wybierać wedle upodobania.
— Masz rację. Ale takiej dziewczyny, jaką ja przywiozłem, niema w całym Harrarze.
— Czy to Nubijka?
— Nie.
— Abisynka?
— Także nie.
— A więc?
— Należy do rasy białej — odparł emir bardzo dobitnie.
Sułtan zatoczył ruch radosnego zdumienia.
— Na Allaha! Więc to Turczynka!
— Nie. Turczynka kosztowałaby najwyżej pięćset ta-