Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 39.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1083   —

jednak zębów, towarzyszące jego słowom, wskazywało, co się z nim dzieje. Wszyscy już nieraz patrzyli niebezpieczeństwu i śmierci w oczy; nie mieli zwyczaju biadać, wiedzieli bowiem, że tylko przy zupełnym spokoju i jasnym umyśle można się uratować. A jednak wszystko w nich wrzało, choć duma nie pozwalała im tego okazać. Po długiem milczeniu, rzekł Bawole Czoło:
— Ten zbój jest zgubiony, jeżeli Karji, siostrze wodza Miksteków, choć włos jeden z głowy spadnie.
Wielki strzelec i teraz myślał nie o sobie, tylko o siostrze.
— Czekałyby go wówczas najstraszniejsze męki — rzekł Apacz.
— Niechaj ich piekło spali, jeżeli choćby w najmniejszym stopniu uchybią Emmie, — powiedział teraz Grzmiąca Strzała. — Nie zginiemy chyba na tym przeklętym statku.
Zorski, który ujmował istotę rzeczy, zapytał:
— W jaki sposób pana napadnięto? Czy schwytano sennora za gardło, czy też uderzono?
— Zasznurowano mi gardło — odparł zapytany.
— W takim razie może pan to uważać za szczęście. Uderzenie w głowę, na której są jeszcze ślady rany, byłoby śmiertelne. Ale nie narzekajmy teraz i nie wygrażajmy, a zastanówmy się, czy naprawdę żaden z nas nie mógłby się uwolnić z łańcuchów. Mną zajęli się najgorliwiej: jestem mocniej spętany od was. W przeciwnym razie, udałoby mi się odkręcić żelazo.
Poszli za jego radą. W ciemności słychać było