Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 39.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1094   —

zamąż. Prosiłem grzecznie, aby się opamiętała, ale nie chciała ustąpić, więc ją zabiłem.
— No tak, to jasne, — rzekł Juarez. — Nie chciała pana, więc strzelił sennor do niej. Każdy musi sam ponosić konsekwencje swych czynów. Pański papieros się skończył, czy mogę służyć świeżym?
Podał papierosa gościowi; gość zapalił, Juarez zaś mówił dalej:
— Ojciec tej pani zawiadomił, niestety, władze, musimy więc pomówić o całej sprawie. A więc sennor przyznaje, że ją zastrzelił?
— Tak.
— W takim razie będziemy zaraz gotowi. Za morderstwo przewidziana jest kara śmierci, każę więc rozstrzelać sennora. Dobrze, mój panie?
Człowiek, do którego te słowa były skierowane, otworzył szeroko oczy. Nie liczył się wcale z możliwością takiego wyroku, gdyż Juarez prowadził śledztwo tonem miłej pogawędki.
— Ależ ekscelencjo! Mam wrażenie...
— Pst! — przerwał Juarez. — Między prawdziwymi mężczyznami nie może być w takiej prostej, jasnej sprawie żadnej kwestji. Zastrzelił ją pan, więc zostaniesz sennor rozstrzelany. Każdy musi ponosić skutki swych czynów, jak powiedziałem przed chwilą. Czy da mi pan nieco ognia, bo mój papieros już zgasł?
Juarez zapalił papierosa o papieros mordercy, włożył palec do ust i gwizdnął dwa razy przenikliwie. Natychmiast zjawili się dwaj policjanci.
— Dajcie mi arkusz papieru i zanurzcie pióro w kałamarz! — rozkazał.