Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 39.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1095   —

Gdy to uczynili, rozłożył papier na kolanach i napisawszy na nim słów kilka, podał mordercy.
— Niech pan czyta. Oto wyrok. Zgadzasz się sennor, abym pana zaraz rozstrzelać kazał?
Morderca, trupio blady, rzekł:
— Ekscelencjo, prosiłbym jednak...
— Pst! — przerwał Juarez z uśmiechem pobłażliwości. — Skarżył się sennor przed chwilą, że czekał trzy tygodnie, musiałem więc czem prędzej wymierzyć mu sprawiedliwość. A więc natychmiast, nieprawdaż, sennor? Czy papieros pański jeszcze się pali?
— Tak, dziękuję, — wyjąkał tamten.
— Doskonale! Niech mi sennor wybaczy, że nie mam już dla niego czasu. Adios!
Złożył mordercy uprzejmy ukłon; tamtem uczynił to samo i oddalił się wraz z policjantami. — — Po chwili rozległ się odgłos kilku strzałów. Juarez rozciągnął się w swym hamaku i rzekł:
— Nie żyje. Cóż pan powie o mojej metodzie sądowej, sennor Arbellez?
Zapytany, który śledził przebieg całej sprawy z niezwykłą uwagą, odparł:
— Uważam, że to w każdym razie metoda niezwykła.
— Tak, ale praktyczna, mój drogi Arbellezie, — rzekł sędzia najwyższy. — Wymiar sprawiedliwości musi być naprawdę sprawiedliwy, przyjazny i szybki. Dlatego i my nie powinniśmy tracić czasu. A więc, przywozicie czynsz dzierżawny?
— Tak. Zaraz go przyniosę.
— Zostawcie to, sennor, Przyśle mi pan pieniądze,