Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 38.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1050   —

wie zdobyli prawie dwieście skalpów, sami zaś stracili trzydziestu wojowników. Zwycięstwo to zawdzięczano przezorności Zorskiego.
Apachowie odpoczywali, a Komanchowie zgromadzili się na zachodzie. Potem przedsięwzięli ten sam manewr, co wczoraj. Otoczyli piramidę, aby odwzajemnić się Apachom za poniesioną klęskę.
Zorski zwołał naczelników na naradę.
— Teraz możemy się przedostać — rzekł — Komanchowie nie mogą nam nic zrobić, gdyż po ostatniej klęsce upadli na duchu.
— Dlaczego mamy stąd wyruszyć? Tu nam Komanchowie nic złego nie zrobią, a nasz odwrót mogą sobie fałszywie komentować — rzekł Bawole Czoło.
Ostatecznie postanowiono czekać na dalszy rozwój wypadków, i na wojowników pod dowództwem Latającego Konia.
Minęły dwa dni i noc, a oczekiwani wojownicy nie przybywali, natomiast zauważono u nieprzyjaciół wzrost liczby ludzi.
Następnej nocy spostrzegł jeden ze straży, że jakiś mężczyzna pełznie na brzuchu. Już pochwycił nóż, gdy słowo wymówione szeptem dało mu znać, że przybywający jest również Apachą.
— Czy mój brat teraz stoi na straży?
— Tak jest.
— Który naczelnik kieruje wojskiem?
— Książę Skał.
Obcy milczał zdziwiony, a potem zapytał:
— Czy Książę Skał jest przy moich braciach?
— Tak.