Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 37.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1044   —

Gdy stanęli nad brzegiem studni, straszny jęk powtórzył się. Mężczyźni zadrżeli. Żadne bowiem zwierzę nie wydobywa z siebie tak strasznego ryku bólu.
Zorskiego z latarką w ręku spuszczono na lasso w przepaść.
Gdy był na dnie, rzucił snop światła na Verdoję.
Ten otworzył krwią nadbiegłe oczy, spojrzał na Zorskiego i zawołał:
— Psie, to ty jesteś!?
— Tak, to ja, djable w ludzkim ciele, plany, twoje rozbiły się. Przyszliśmy oswobodzić jeńców. Wszystkie drzwi są otwarte, pojmani są wolni.
— Przeklinam was — — —
— Stoisz na progu śmierci, przed wiecznym sądem. Zamiast kląć, proś Boga o miłosierdzie!
Verdoja chciał zacisnąć pięści, ale mu się to nie udało. Zgrzytał więc zębami, pieniąc się, jak zwierz:
— Marsz, nie chcę łaski!
Ta bezbożność stłumiła w piersi Zorskiego wszelkie uczucie miłosierdzia.
— Dobrze, po takim oświadczeniu musisz zginąć. Nie myśl jednak, że upragniona śmierć przez ciebie szybko przyjdzie. Nie, postaram się, abyś długo cierpiał, a mózg twój. którego nic nie naruszyło, do ostatnich chwil twego życia będzie wszystko pojmował i rozumiał.
Zorski zgiął się i rozpoczął badanie. Nie starał się badać delikatnie zmiażdżonych członków Ver-