Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   999   —
Rozdział szósty.
NIE DŁUGO TRWA SZCZĘŚCIE.

W północnej części Mapini płynie majestatycznie Rio Grande del Norte, podsycana wielkimi strumieniami wód. I tu roślinność nie jest taka, jak na całej pustyni — ale bogata. Są tu zielone pastwiska i lasy dostarczające chłodu.
Jeden z tych lasów był właśnie tym, który, przebywali Apachowie pod przewodnictwem Zorskiego, Bawolego Czoła i Niedźwiedziego Serca. Podczas pochodu nie spotkali ani jednego człowieka, uważali się więc za zupełnie bezpiecznych.
W tym samym czasie można było słyszeć w głębi lasu bardzo cichy, ale ciągle trwający szelest. Szelest ten posuwał się ku skrajowi lasu. Wreszcie słychać było wyszeptane słowa:
— Czy brat mój potrafi poruszać się nie robiąc najmniejszego szelestu?
Na to odpowiedział również szept.
— Pod drzewami ciemno. Może mój brat ma źrenice kota i potrafi rozpoznawać wszystkie gałązki i listki?
Ucichło i tylko tajemniczy szelest trwał dalej. Po krótkim czasie znów dał się słyszeć szept:
— Dlaczego mój brat stanął? Czy coś usłyszal?
— Tak jest, dalekie parskanie konia.
Parskanie dało się teraz słyszeć wyraźniej.
— Nadjeżdżają jeźdźcy. Tu stoi jodła. Z góry można obejrzeć prerię nie będąc widzianym.