Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   997   —

ciego. Gdy obaj rozpruci jęczeli. i stękali, trzymał już nad trzecim noża.
— Ja powiem! — zawołał ten skwapliwie.
— Milcz! — wył dowódca.
— Chyba byłbym osłem! Chcę żyć, a nie umrzeć dla twojej przyjemności.
— Niechaj cię piekło porwie, zdrajco przeklęty!
Pienił się ze złości, bólu i wściekłości, widząc, że nadaremnie ofiarował swoje życie. Oczy mu zaszły krwią.
— Mów prędko! — nakazał Mizteka trzeciemu i rozciął mu ubranie nożem, tak że ostrze dotknęło jego ciała.
— Ależ powiem. Daj mi spokój! — zawołał rabuś przerażony.
— Pojmani znajdują się w starej piramidzie.
— Czy żyją jeszcze?
— Spodziewam się.
— Gdzie to jest?
— W państwie Chitmahna, koło hacjendy, Verdoja. Jest to stara, meksykańska piramida ze strony hacjendy porosła krzakami.
— Jeśli teraz wyruszymy, to kiedy staniemy koło piramidy?
— Wieczorem.
— Dobrze. Ty nas poprowadzisz i to tak, by nas nikt nie spostrzegł. Jeżeli tylko zaczniemy cię podejrzewać o zdradę zginiesz. Zapamiętałeś sobie drogę?
— Tak jest, dokładnie.