Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1020   —

skalpów Komanchów. Apachowie są momi przyjaciółmi, ale to nie jest dowodem, że ja jestem pańskim wrogiem.
Daję panu słowo, że Apachowie ani panu, ani hacjendzie nie uczynią żadnej szkody. Dlatego spodziewam się, że i pan nie da się moim przyjaciołom we znaki.
— Może się pan djabła spodziewać! Apachowie są nieprzyjaciółmi naszych sprzymierzeńców, a więc i naszymi i dlatego będę ich zabijał, gdzie tylko ich znajdę!
— Nie chcę panu wszystkiego dokładnie tłumaczyć, ale proszę mnie uważać za wysłannika, który chce pana prosić o trzydniowe zawieszenie broni.
— Ani mi to w głowie! Apachowie mogą dziś przybyć i ponieść wielką klęskę. A jeżeli nie przyjdą, wyszukam ich. Może się pan tego spodziewać!
— Czy to pan poważnie mówi?
— Zupełnie.
— W takim razie misja moja skończona. Dobranoc.
— Stój! Dokąd?
— Do Apachów — odparł Zorski obojętnie.
— Puszczając pana stąd, byłbym chyba głupcem. Pan zostanie tutaj i jest moim jeńcem!
— Pan żartuje! — zaśmiał się Zorski.
— Nie, do czarta! Mówię zupełnie poważnie.
— A więc wysłannika, posła uważa pan za swego jeńca?