nas już tu nie będzie. Już przecież o północy mamy się wszyscy stawić w hacjendzie.
— Ale gdzie oni teraz są?
— Dowiemy się, gdy nadejdzie drugi Komancha. Zdaje się, że ten rotmistrz dragonów to nielada chwat. Zabarykadował hacjendę tak, że z pewnością nie dostanie się do niej żaden Apacha. A skoro huknie ponad sto dragońskich rusznic, nie wielu zostanie tam czerwonoskórych.
A więc to tak. Zorski słyszał, że rotmistrz tu jest ze szwadronem dragonów. A to inna rzecz! Wystąpił nagle z poza skały i pozdrowił ich. Vaqueros odskoczyli przerażeni i schwycili za strzelby, ujrzawszy jednak białego, uspokoili się.
— Czy są dragoni w hacjendzie? — zapytał.
— Są.
— Można pomówić z rotmistrzem?
— Pewnie można.
— Dobranoc!
Poszedł w stronę hacjendy.
— Santa Madonna! — zawołał jeden vaquero. — Myślałem, że to diabeł!
— Ba, mnie zaś zdawało się, że widzę przed sobą ducha Goliata. Takiego chłopa, jeszcze nigdy nie widziałem!
Zorski szedł wzdłuż palisady i słyszał szepty. Zapukał w bramę.
— Kto tam? — zapytał jakiś głos.
— Obcy .Chce mówić z rotmistrzem.
— Aha! Biały, czy czerwony?
— Biały!
— Sam?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/21
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 1013 —