Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   994   —

— Pochwycić, albo zabić pana.
— No, mogłem się tego spodziewać. Ale jakże mogliście się odważyć? Przecież znacie mnie już. Zabić było łatwo, ale pochwycić...
— Myśleliśmy, że pan tu dopiero jutro przybędzie. Verdoja miał nam nadesłać pomoc.
— Aha więc jeszcze inni mają nadejść?
— Tak, może jutro przed południem.
— Ilu?
— Nie wiemy.
— Dokąd Verdoja zaprowadził swoich jeńców?
— Nie wiem.
— Nie kłam!
— Czy pan myśli, że Verdoja zdradza takie tajemnice?
— A ci, którzy jutro tu przybędą, będą wiedzieli?
— Chyba tak. Mamy się przecież tutaj spotkać!
— Po ile obiecał Verdoja za to porwanie?
— Sto pezos każdemu.
Dobrze .Teraz naradzimy się nad waszym losem.
Narada wypadła dla obu niepomyślnie. Zorski byłby im chętnie podarował życie, ale reszta się na to nie zgodziła.
Zaprowadzono ich w głąb doliny. Zorski pozostał na miejscu, a po chwili usłyszał dwa strzały. Wiedział, co one oznaczają. Trupy pozostawiono sępom na pożarcie.
Teraz było ich pięciu mężczyzn. Zorski do-