Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   968   —

przez plecy kołczan, w lewej ręce łuk, w prawej zaś długą, elastyczną dzidę na bawoły, która bardziej rozjusza te zwierzęta, niż kula.
Był to młodzieniec zaledwie dwudziestoletni. Starszy, bardziej doświadczony wojownik byłby, się bardziej pokusił na mięso samicy bawolej, które jest lepsze od twardego mięsa samca i nie byłoby mu też wpadło do głowy zapuszczać się w niebezpieczny teren za takim potężnym zwierzem. Ten jednakże dał się porwać zapałowi myśliwego i pędził za nim przez zarośla tak, że zwisające konary biły go po twarzy i prawie zciągały go z konia.
Tak zapędzili się w wąską, krótką rozpadlinę, gdzie u samego końca stał koń Bawolego Czoła. Bawoł widząc, że przejście jest zatarasowane rzucił się do odwrotu, w tym momencie Indianin wpuścił bawołowi w kark dzidę.
Odruch zwierza zmienił punkt celu i dzida utkwiła w bardzo niebezpiecznym miejscu. Zraniony bawół dyszał, pochylił znów swój łeb i krótkimi strasznymi rogami rozpruł ciało koni Indianina.
Indianin ocalał przez szybkie usunięcie się w bok. Nie miał innej broni jak strzały i nóż. Wystarczyła chwila, aby wyjąć strzałę z kołczana, w drugiej już łuk napięty, a w trzeciej wypuścił strzałę, która utkwiła bawołowi w oku.
Zwierz zawył chrapliwie, stał chwileczkę spokojnie, potem znowu pochylił głowę do pchnięcia. w tem obok Indianina huknął strzał, bawoł odrzucił głowę w bok, straszliwy kurcz wstrząsnął jego