Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   989   —

— Tam na górze są ludzie, którzy na nas czatują, — rzekł Zorski.
— A do czarta! — zawołał Francesko.
— Nie obawiaj się, bracie. Ich jest dwóch, najwyżej trzech.
— Dlaczego tak mało?
— Czy pan sądzi, że Verdoja zaczaił się tu z całym oddziałem? Nie, jemu zależy na bezpiecznym ukryciu pojmanych. Jest ich czterech, eskorta zaś składa się z jedenastu ludzi, więc najwyżej może się obejść bez trzech. Nie wiedział on, że nadciągnę z wami. Sądził, że przyjadę sam, a wtedy wystarczyłby jeden człowiek, by do mnie strzelić i zabić. Zasadzka ta położona jest w oddaleniu długości strzału od obozu. Przeszukajmy dokładnie, może znajdziemy ich schówek.
Jego bystre oko suwało się po krzakach i kamieniach, aż odkrył na górze zakrywę.
— Mam ich! Za tą ogromną skałą ujrzałem kolano.
Poślimy im tam kulkę!
Położył się na ziemi i poprosił Helmera:
— Zatknij pan kapelusz na lufie i trzymaj tak, żeby wyglądało, że któryś z nas patrzy na nich. Wtedy sądzę, że jeden z nich wyceluje, a tego właśnie my zastrzelimy.
— Dobrze — rzekł śmiejąc się Helmer.
Z góry cały czas przyglądali się im naczelnicy.
— Uff! Co za nieostrożność! — szepnął Niedźwiedzie Serce, widząc kapelusz.
— Czy brat mój rzeczywiście uważa Księcia