Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   987   —

przypuszczali, że przybędzie dopiero następnego dnia. Nie dali mu długo na siebie czekać. Teraz jednak nie był sam, ale z dwoma towarzyszami. Kim oni są?
— Oni widocznie się z nim spotkali po drodze. Co nam wypada czynić? Teraz mamy trzech przeciwko nam.
— Ba rzekł drugi, złowić go nie możemy, ale zastrzelimy go.
— A ich puścić wolno?
— Głupstwo! Oni muszą także zginąć, by nie mogli nic opowiedzieć! Ale mamy dosyć czasu. Nie są jeszcze w zasięgu kuli, ale żadna nie może chybić. Muszą paść od pierwszego strzału, bo może się to dla nas źle skończyć. Wiemy przecież, co za diabeł ten Zorski. Zresztą mamy dużo czasu. Znajdą tu ślady naszego obozu i będą je starannie badać. Nie trzeba się więc śpieszyć, należy celować z rozmysłem.
— Gdyby nasi przyjaciele tu byli, złapalibyśmy wszystkich trzech, — rzekł trzeci.
— Wcale nie potrzebujemy ich, jest nas dosyć.
Nie przeczuwali, że tuż za nimi leżało dwóch mężów, którzy śledzili ich ruchy.
Tym czasem nadjechał Zorski towarzyszami.
— Niebezpieczna dziura, — zauważył oglądając budowę doliny..
— Czemu? — zapytał Helmer.
— Jeśli Verdoja nie zastawił tu sideł, to zasługuje na najokropniejszą śmierć. Jedźmy wol-