Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   978   —

prawę wojenną. Jeżeli przepowie on, że wyprawa się nie poszczęści, nie weźmiemy w niej udziału.
Człowiek ten ma różne insygnia swojej godności, a więc: dziwnie ułożone skalpy, torebki, pęki włosów, laseczki i chorągiewki. Okrył się świeżą skórą zabitego bawołu, nałożył oznaki swojej godności i rozpoczął taniec, który tym potworniej i dziwaczniej wyglądał, że tancerza oświetlały tlące się tylko ogniska i rzucały długie cienie na równinę. Indianie przyglądali się temu widowisku z powagą i niecierpliwością.
Wreszcie czarownik skończył swój taniec, wziął dwie głownie i przyglądał się kierunkowi dymu. Potem rzucił badawczy wzrok ku gwiazdom i rzekł donośnym głosem:
Wszelki duch Manitu gniewa się na płazy, które nazywają się Komanchami. Daje je w ręce Apachów i nakazuje, aby wojownicy Icarillos wyruszyli, skoro tylko wzejdzie słońce. Inne szczepy, pójdą za nimi, skoro się osuszy mięso, które ma wystarczyć na zimę.
W słowach tych nie tylko było pozwolenie bóstwa na wyprawę, ale i rozstrzygnęły one, które plemię ma pierwsze wyruszyć. Był to oddział Niedźwiedziego serca. Ludzie zaczęli krzyczeć z radości. Mieli również czas na przygotowanie się do pochodu wojennego. Bardzo byli z tego zadowoleni, gdyż bez przygotowania się (do którego należy szczególnie malowanie się) nie wierzy Indianin w szczęśliwy wynik bitwy.
Omawiano jeszcze dużo drobnych spraw, co do których szybko decydowano się, gdyż wszyscy