Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   974   —

ogromny płaszcz. Niedźwiedź był taki wielki, że płaszcz ten włóczył się jeszcze po ziemi.
Zatrzymał się przy ognisku naczelników. Zdziwił się, zobaczywszy wśród nich nieznajomego przyjaciela, nie zdradził tego jednak żadnym wyrazem twarzy. Miał obie łapy niedźwiedzia w ręku i złożył je przed Bawolim czołem. Ruch ten był pełen uszanowania. Indianie zrozumieli, że Bawole Czoło pozostaje w pewnym związku z zabiciem niedźwiedzia, i że on ma nadać imię i zostać ojcem chrzestnym syna naczelnika. Ale nikt nie odezwał się słowem. Widziano jednak, że oczy, „Latającego Konia“ błyszczą radością, z powodu bohaterskiego czynu najmłodszego syna.
Wreszcie, kiedy zaczęły brunatnieć kawały pieczeni, ujął „Latający Koń“ fajkę pokoju, wstał i zaczął mówić:
— Dzisiaj wojowników Apachów spotkała wielka radość, gdyż przybył wielki naczelnik Mizteków, Bawole Czoło, przyjaciel naszego brata Niedźwiedziego Serca, by z nami zapalić kalumet. Ręka jego jest silna, noga chyża, myśli jego są myślami mądrych, a wszystko, co czyni jest bohaterskie. Witamy go!
Położył węgiel na tytoń i pociągnął fajkę sześć razy, wypuszczając dym ku niebu, ziemi i czterem stronom świata. Potem podał fajkę gościowi, który się podniósł i rzekł:
— Synowie Apachów są wielkimi i dzielnymi wojownikami, nawet ich chłopcy zabijają siwego niedźwiedzia jedną kulą, nie mrugnąwszy nawet okiem.