Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 34.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   942   —

łę. Część skały pokrytej rysami usunął się do wnętrza.
Teraz można było zauważyć otwór, na którego dnie były kamienne walce. Otwór był takiej objętości, że zgięty mężczyzna mógł się tędy dostać do lochu.
Verdoja wszedł do bocznego zagłębienia i zasunął z powrotem skałę.
Potem zapalił latarkę i wszedł w kurytarz, który ciągnął się w głąb skały. Po jakimś czasie wszedł na kilka schodów w górę, potem znowu w dół. Doszedł wreszcie do skalistych komórek, przechodził obok cel, otwierał i zamykał drzwi za lekkim naciśnięciem ręki, przy czym dało się słyszeć ostre metaliczne dzwonienie.
Wreszcie wszedł w górę po schodach. Tym samym tajemniczym sposobem otwierał jeszcze parę drzwi.
Nie spodziewał się, że czekają nań w kurytarzu. Sądził, że Pardero jest jeszcze ciągle przy boku swej Indianki i że strażnik, nie mogąc go od niej oderwać, sam zaniechał opuszczenia labiryntu.
Tak myśląc, szedł wolno naprzód i skręcił w kurytarz, którym znajdowały się cele obu dziewcząt. Naraz światło latarki padło na twarz Mariana. Verdoja poznał go, ale równocześnie został pochwycony z tyłu.
— Stój! Mam go! — krzyknął Helmer.
— Jeszcze nie! — ryknął Verdoja.
Wyrwał się i wymierzył nadbiegającemu Marianowi takie kopnięcie w brzuch, że ten padł na