Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 34.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   960   —

— To on i wolny koń! — rzekł Helmer, — Musimy go dopędzić nim noc zapadnie.
Znów dali ostrogi koniom. Punkty zwiększały, się. Teraz można było już dokładnie rozróżnić jeźdźca, a obok niego nieosiodłanego konia. Widziano nawet, że jeździec przygotował rusznicę na wszelki wypadek do strzału.
— O, obejrzał się i już nas zobaczył — rzekł Helmer.
— Uważa nas za nieprzyjaciół — zauważył Francesko.
— Dlaczego?
— Bo nie czeka na nas.
— Mój ty dobry Francesko. Jesteś tęgim vaquero, ale nie mężem z Sawanny. Jeśli Zorski zechce nas oczekiwać, to straci dużo czasu. Teraz droga jest każda minuta. Nocą nie można dojrzeć śladów rabusiów. Dlatego musi wykorzystać dzień i każe się gonić. Zresztą on przeczuwa, że jesteśmy jego ludźmi, o, nawet daje nam znaki.
Teraz Grzmiąca Strzała podniósł swoją strzelbę i dawał nią znaki Zorskiemu. To wystarczyło. Zorski wiedział, że ma za sobą znajomego, a ten mógł być tylko mieszkańcem hacjendy del Erina.
— Ciągle się do niego zbliżamy, — zauważył Francesko.
— Zrozumiale, konie Zorskiego są przemęczone, a nasze świeże, o, patrz, teraz nawet widać, jak w galopie przesiada się na drugiego rumaka. Nie stara się nawet podczas przesiadania zatrzymać się trochę. Uważaj, nie zmniejszy on szybko-