Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 34.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   948   —

pianą, oczy jednak miał otwarte i jak się zdawało Verdoja był w pełni władz umysłowych.
— Niech pan tak nie jęczy, tylko odpowie mi na pytania, przyszedłem panu pomóc — rzekł Mariano.
Nieszczęśliwy przestał na chwilę jęczeć i spojrzał na przybysza wzrokiem pełnym złości i nienawiści.
— Gdzie Pardero? — zapytał.
Widać było, że każde słowo przez niego wymówione powoduje najokropniejsze bóle fizyczne.
— Nieżywy — odpowiedział Mariano.
— A strażnik?
— Także zabity.
— A dziewczęta?
— Obie są z nami.
— Mordercy!
— Nie obrażaj nas! — rozkazał ostro Mariano. — Pan sam jest wszystkiemu winien, a mimo to wyratujemy cię.
— Wy? Jak? — zapytał Verdoja.
— Przy każdym słowie tak głośno jęczał, że trudno go było zrozumieć.
— Przy pomocy liny wciągniemy cię na górę i odwieziemy do pańskiej hacjendy.
Skrzywione z bólu oblicze Verdoji wypogodziło się na chwilkę. Potem jednak spochmurniało.
— Jakże się stąd wydostaniecie? zapytał.
— Pan nam powie, jak należy otwierać drzwi i którędy iść.
— Aha, wy nie wiecie!