Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 34.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   937   —

drzwi zamkniętych na dwa rygle. Odsunęli je, ale drzwi nie ustąpiły.
— I te drzwi mają swoją tajemnicę — zauważył Helmer z rozczarowaniem.
— Zdaje się — rzekł Mariano, — Zbadajmy je.
Użyli w tym celu całej swej bystrości umysłu, ale nadaremnie. Natężali swoje siły, by wyważyć drzwi z zawiasów, ale i to im się nie udało.
— Nasze wysiłki są daremne zauważył Mariano. Musimy próbować drugiego napadu.
— Na kogo?
— Na Verdoję.
— Tak, ma pan słuszność — rzekł Helmer. — Skoro strażnik nie przyprowadzi z sobą Pardera, Verdoja będzie sądził, że mu się przytrafiło jakieś nieszczęście. Przyjdzie więc tutaj, a my urządzimy na niego taką samą zasadzkę, jak na strażnika.
— A jeśli go pan również zadusi na śmierć? — zapytała Emma.
— Ani mi to w głowie! Nie schwycę go za gardło. Posiadamy dość sił, by go przytrzymać; potem zawołamy obie sennority, by go związały. Verdoja, chcąc ocalić swe życie, będzie musiał wskazać nam drogę.
— Tak, jest to jedyny sposób do utorowania sobie drogi do swobody — rzekł Mariano. — Teraz wróćmy do naszego kurytarza.
— Na razie mamy dużo czasu odrzekła Karia. Teraz jeszcze Verdoja nie oczekuje strażnika, a zanim zatęskni za swym sługą, minie parę godzin.