Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   912   —

— Zbadaj go pan!— rozkazał Pardero.
Verdoja odjął rękę do oka, popatrzył na Zorskiego i rzekł gniewnie:
— Drabie, jeżeli mi w tej chwili nie wyleczysz oka, każę cię parzyć rozżarzonymi szczypcami. Zbadaj je!
Trzymał przez parę sekund otwarte zranione oko. Pardero przyświecał płonącym drzewcem, Rozmowę prowadzono, naturalnie, w meksykańsko-hiszpańskim języku. Zorski był przekonany, że między obecnymi tylko Helmer zna polski, więc zawołał:
— Odwagi! Ja was ocalę!
— Co mówisz?! — zaryczal Verdoja.
— My, lekarze, mamy na wszelką ranę i chorobę łacińską nazwę. Właśnie wypowiedziałem taką nazwę odrzekł spokojnie Zorski.
— Czy można usunąć z oka tę gałązkę?
— Można.
— Więc proszę, uczyń to natychmiast.
— Mam przecież związane ręce, tylko nogi wolne.
— Rozwiązać go! — rozkazał Verdoja.
— A jeżeli ucieknie? — zauważył Enrico.
— Czyś przy zdrowych zmysłach? — zapytał Verdoja. — Przecież nas jest piętnastu. Więc jakże to możliwe? Utwórzcie koło i weźcie go w środek!
Gdy Zorski wypowiedział polskie zdanie, Helmer chrząknął na znak, że go zrozumiał. Teraz Zorski mógł działać.