Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   911   —

Okazało się, że wbił sobie w nie płonącą gałązkę. Złamała się, a koniec jej tkwił w oczodole.
— Oko stracone, gdyż nie mamy lekarza rzekł Pardero.
Verdoja jęczał okropnie.
Błagał, by mu wyjęto drzewo z oka, ale nikt nie chciał się tego podjąć.
— Tu mógłby tylko jeden Zorski poradzić — rzekł Pardero.
— Ten pies Zorski? On jest sprawcą mego nieszczęścia. Zatłukę go na śmierć! — wołał gniewnie zraniony.
— Ale on jest lekarzem.
— Lekarzem? To prawda. Przecież on leczył chorego w del Erina.
— On panu wyjmie drzewo z oka.
— Jestem pewny, że nie będzie chciał, ale zmuszę go. A potem zemszczę się okrutnie!
Pardero przystąpił do Zorskiego i zapytał:
— Czy pan jest lekarzem-okulistą?
— Tak jest.
Zorski byłby wcale nie odpowiedział, ale przemknęła mu przez głowę myśl o możliwej ucieczce.
— Czy będzie pan w stanie wyciągnąć gałązkę drzewa z oka?
— Nie wiem. Musiałbym zbadać oko.
— Proszę więc za mną.
— Nie mogę wstać.
— Aha! Zdejmę więc panu więzy, by się pan mógł podnieść. Czekaj pan.
Zdjął zeń rzemienie i popchnął go do ogniska, przy którym leżał skomlący Verdoja.