Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   918   —

nie mógł usnąć. Przez całą noc siarczyście przeklinał, a gdy zaczęło świtać, wysłał dwóch Meksykańczyków na zwiady.
Już po krótkiej jeździe znaleźli zwłoki dwóch towarzyszy, leżące na ziemi. Trupy miały roztrzaskane czaszki i były obrabowane.
— Cóż to znowu? Kto ich zabił? — zapytał jeden, wahając się. — Zorski? Nie, to niemożliwe! Musimy tę sprawę zbadać. Jedźmy dalej.
Po kilku minutach szybkiej jazdy wysłannicy, Verdoji natrafili na trupy reszty towarzyszy.
— Santa Madonna! Wszyscy czterej nieżywi!
— Czy więc Zorski nie jest czarownikiem?
W obozie oczekiwano ich z niecierpliwością.
— A więc? — zapytał Verdoja przybyłych. — Wracacie z niczym, czy niczego nie znaleźliście?
— O, dużo widzieliśmy! — odpowiedzieli smutnie przybyli.
— No, gdzież jest Zorski?
— O tym chyba wie diabeł tylko i on sam. Znaleźliśmy jedynie zabitych i obrabowanych towarzyszy.
Słysząc te słowa, oczy jeńców rozjaśniły się blaskiem nadziei. Emma zaś z radości aż krzyknęła.
— Cicho! — zagrzmiał Verdoja. — Cieszycie się za wcześnie! Jeszcze nam nie uciekł. A jeżeli go pochwycę, będę wiedział, jak się nad nim znęcać!
— Nikt go nie pochwyci! — odparła Emma odważnie. — On jest bohaterem. On was będzie ścigał i zabije was tak, jak tamtych czterech, a nas uratuje!