Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   886   —

Zapytany przytaknął mu uprzejmie głową i rzekł:
— Bartolo, który z oficerów jest dla was najmilszy?
— Hm, pan sam, poruczniku, wszak pan o tym dobrze wie. Gdyby było inaczej, nie przyglądalibyśmy się tak spokojnie rozgrywającym się przed chwilą scenom.
— A więc bardzo ładnie, Barbolo. Powiem ci więc, że ci dwaj nasi przełożeni bardzo niegodnie postąpili. Pertraktują ze zbójami i rabusiami, by mordować porządnych ludzi i obrażać czcigodne damy.
— Czy to prawda, sennor?
— Może mi pan wierzyć. Dziś rano mieli pojedynek, w którym obaj utracili prawice. Był to sąd Boży. Nie są godni prowadzić poczciwych lancetników meksykańskich. Nie będę służył w ich pułku.
— Caramba, ja też występuję! — rzekł stary.
— To niepotrzebne. Bartolo. Jesteś starym wiarusem i wiesz co przystoi, a co nie. Sądzę, że zbadamy wypadek i rozstrzygniemy, kto ma wystąpić, oni obaj, czy my.
— To prawda, sennorze poruczniku — mówił wachmistrz, gładząc wąsy — ale gdy pan wystapi, to i ja z panem, a cały szwadron rozluźni się. Gdy zaś wypędzą do djabla tych obu, wtedy pan zostanie kapitanem.
— A ty porucznikiem.
— A więc mamy ukonstytuować sąd wojenny?