Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   883   —

pan widział morderców na własne oczy, opowiem panu podczas jazdy całą historię.
To, co usłyszał porucznik, wywołało w nim nie tylko zdziwienie, ale głęboką pogardę. Postanowił działać w myśl swojej poczciwej i honorowej naturze.
— Co teraz? — zapytał Zorskiego.
— Przede wszystkim zdemaskuję kapitana i jego pomocnika. Pana zaś proszę na świadka w tej sprawie. Więźniom obiecałem darować życie, skoro złożą prawdziwe zeznania. Na razie uczynili już to, więc dotrzymam słowa.
— Hm, nie bardzo słusznie pan postąpił. Te draby zasłużyli na stryczek. Jeżeli puści ich się bezkarnie, nigdy nie będzie pan bezpieczny.
— I ja jestem tego zdania, ale dotychczas nigdy nie złamałem słowa, to i teraz nie złamię Może moja wielkoduszność naprawi ich spaczone dusze.
— Nie sądzę. Na tego rodzaju ludzi nie robi wrażenia miłość lub względy, uważają je raczej za słabość, ale pan, niestety, dał słowo, trudno je cofnąć.
Do hacjendy przybyli później, niż kapitan i porucznik. Vardoja był w obozie i zobaczył ich. Zmarszczył czoło. Był zły, że Zorski jest w towarzystwie jego porucznika. Zawołał go też natychmiast.
— Poruczniku, gdzie pan był?
— Na przechadzce.
— Czy prosił pan o pozwolenie? — zapytał groźnie.