Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   893   —

Verdoja szalał. To straszne upokorzenie mogla zmazać najokrutniejsza zemsta tylko. Maskował jednak swoje wzburzenie tak dobrze, że sojusznik jego nawet się nie domyślił, co nim targało. Pardero, stojąc przy oknie, rzekł:
— Na dworze stoi dwóch vaqueroz, uzbrojonych aż po zęby. Sądzą, że chcemy uciec. Ale, Verdoja, co z panem? Upokorzono nas w sposób niesłychany, a pan poddałeś się ich sądowi. Zaczynam już wątpić w to, coś mi pan powiedział... Ta wysoka protekcja, szczodra nagroda — — ——
— Pardero, czy mam pana nazwać słabą głową? Czy nie rozumie pan, że ta cała sprawa jest przemijającym epizodem, niemiłym intermezzo, które jednak ma swoje znaczenie dla nas? Ten nowoupieczony kapitan ma w każdym razie słuszność, ale to, co stracimy dzisiaj, odzyskamy stokrotnie. Mam rozkaz unieszkodliwienia paru osób i to się stanie, chociaż na razie muszę cierpieć. Ale za te cierpienia nagroda będzie większa.
— Czy jest pan tego pewny?
— Zupełnie.
— Dobrze, a jak unieszkodliwimy osoby, w których rękach jesteśmy? Mogą nas przecież zabić!
Verdoja także obawiał się tego, ale nie mógł dać poznać po sobie. Starał się uspokoić swego towarzysza niedoli, co mu się wreszcie udało. Wiedział dobrze, że nie może już liczyć na Juareza.
Wiedział również, iż partia przeciwna nie dowierza mu i ciągle go będzie miała na oku. W głębi duszy powziął myśl: zrezygnować ze służby wojskowej i żyć tylko dla dwóch celów. Jednym z nich