Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 31.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   866   —

ostatecznie umówić. Sekundant przeciwnej strony przyniósł Zorskiemu szablę. Naprzód usiłował doprowadzić do pojednania, ale kapitan odmówił Z dumną miną.
— Nie ma o czym mówić! Chcę widzieć krew. Mój przeciwnik postawił warunek, że zadośćuczynienie nastąpi wtedy, gdy który z nas nie będzie władać bronią. Przyjąłem warunek i nie mam ochoty odstąpić od pojedynku.
— A pan Zorski? — zapytał sekundant.
— Ja także nie, tym bardziej, że sam podyktowałem warunki. Zresztą miałbym jedną jeszcze uwagę, jeżeli pan pozwoli.
— Proszę!
— Już wczoraj powiedziałem panu, że znany; mi jest wynik dzisiejszej walki, pan mi nie wierzył. Dziś dam panu dowód. Komu wypadnie pałasz ten jest zwyciężony. Odetnę więc memu przeciwnikowi palce prawej ręki. Łatwiejby było zabić go, ale niech łajdak będzie lepiej kaleką, niż trupem.
— Panie! — ryknął rotmistrz.
— Sennor, — napomniał sekundant. — Sam pan wczoraj zwrócił uwagę na reguły pojedynku. Czy jest zwyczajem, obrzucać obelgami przeciwnika na placu?
— Nie. Ale też nie jest zwyczajem bić się z szubrawcem, a jeżeli się to czyni, to tylko z tym zastrzeżeniem, że można go traktować jak szubrawca. Zresztą chcę jeszcze dodać, że i drugi mój przeciwnik nie wyjdzie z tego pojedynku cało, kula roztrzaska mu prawicę. Naprzód!