Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 31.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   865   —

Pędzili dalej galopem. Po kilku minutach byli przy złomie, gdzie natknęli się na dwóch mężczyzn. Trzy konie pasły się między krzakami.
Zorski najechał na jednego z drabów, Mariano na drugiego.
— Holla, co tutaj robicie? — zawołał Zorski chwyciwszy draba. — Coście za jedni, włóczęgi?
— Oho! — odpowiedział rozbójnik. A coście wy za jedni, że odważacie się najeżdżać porządnych ludzi?
— Wiesz dokładnie, drabie, z kim masz do czynienie. — Macie przecież nakaz powystrzelać nas, ale ja cię unieszkodliwię, ty rabusiu!
Walnął go pięścią w skroń tak, że drab upadł. Teraz zwrócił się do Mariana. Ten klęczał na drugim, również zupełnie pokonanym.
— Czekaj, pomogę ci!
Z tymi słowy podszedł i wymierzył mordercy cios, który miał taki sam skutek, jak poprzedni.
— A teraz związać, zakneblować i sprzątnąć, by ich nie znaleziono.
Obu związano ich własnymi rzemieniami, a usta zakneblowano chustkami. Potem przy pomocy lassa przywiązano ich do koni. Trzeci koń był dowódcy. Odprowadzono wszystkie trzy w ustronie i zatarto ślady ich pobytu.
Tymczasem zjawili się trzej oficerowie.
Powitano ich z formalną grzecznością. Zorski i Mariano zauważyli, że kapitan rzuca w około okiem szukając swych sprzymierzeńców. Nie zobaczył nikogo.
Obaj sekundanci zeszli się jeszcze raz, by się