Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   827   —

sprawę w lot załatwiono, a mimo to należycie i wedle przepisu. W końcu rzekł:
— Sennor ten jest kapitanem Verdoja. Przez parę dni będzie on u pana mieszkał.
Hacjendero zdziwił się, ale nie dał po sobie tego poznać, tylko przywitał się z kapitanem.
— Kapitan Verdoja ma ze sobą szwadron żołnierzy. Czy będzie pan mógł ich wyżywić?
Arbellez zapewnił Indianina, że może, chociaż chętniej byłby powiedział „nie“.
— Ludzie ci przybędą wieczorem. Opiekuj się pan nimi, a potem rozlicz się z kapitanem. Bywajcie zdrowi!
Wstał i poszedł ku drzwiom, a Verdoja za nim. Pojechali galopem ku wielkiemu zdziwieniu mieszkańców hacjendy del Erina.
Dlaczego sąsiad musiał zginąć? Dlaczego właśnie Pedro Arbellez ma być dzierżawcą? A więc ten mąż był Juarezem, wielkim Indianinem, którego bała się połowa Meksyku, zarazem kochała i nienawidziała.
Ci, którzy podobne zadawali sobie pytania, nie przeczuwali nawet, jakie skutki będą mieć dla nich rozporządzenia wielkiego partyzanta.
Gdy Juarez powrócił do hacjendy Vandaqua, łup był już zebrany i rozdzielony. Chociaż niewiele wypadało na jedną osobę, to jednak każda rzecz wzbudzała w tych ludziach, nieprzyzwyczajonych do dostatku, wielką radość.
Teraz Verdoja otrzymał instrukcje. Jego pobyt u Arbellesa miał na celu odpoczynek i posilenie koni, gdyż droga do Chihuahua była bardzo