Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   812   —

sennorze Verdoja, mianował kapitanem mojej straży nadwornej, gdybym ci nie ufał? Co ma, więc znaczyć to pytanie?
— Chciałem prosić, by uwierzono słowom Korteja — rzekł olbrzym.
Kortejo, będąc w ciągłym strachu, nie zwrócił uwagi na otoczenie Juareza. Teraz słysząc i poznając głos swego obrońcy, zrozumiał, że jest uratowany.
Verdoja nie był milionerem, ale dosyć zamożnym właścicielem ziemskich posiadłości. Na północy miał obszerne pastwiska i był sąsiadem Rodrigandów.
W północnych posiadłościach hrabiego znajdowały się kopalnie rtęci i Verdoja byłby chętnie nabył ten kawał ziemi dla siebie, ale Ferdinando nie chciał go sprzedać.
— Jak to? Znacie go? — zapytał Juarez.
— Tak. Nie jest on niebezpieczny, a raczej naszym sojusznikiem. Ręczę za niego.
Juarez zmierzył jeszcze raz Korteja, potem rzekł:
— Jeżeli pan ręczysz za niego, może odejść. Ale czynię pana odpowiedzialnym za wszystko!
— Chętnie, sennor!
— Kim są pańscy towarzysze? — spytał Juarez Korteja.
— Są to poczciwcy, którzy nikomu nic złego nie uczynią.
— Mogą odejść i poszukać sobie noclegu. Pan zaś zje coś z nami. Ale wiedz, że sennor Verdoja jest za pana odpowiedzialny.