Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   811   —

ze sobą w przyjaźni, mówią o polityce. Zresztą wiem, że i pan jest zwolennikiem Miramona.
Brzmiało to jeszcze groźniej. Kortejo więc odpowiedział pośpiesznie:
— Pan się myli, sennor. Zawsze bowiem stałem poza partiami.
— A więc jesteś ni baron ni pies, to jeszcze gorzej. Zresztą słyszałem, że hrabia Rodriganda jest przyjacielem prezydenta i wzajemnie wyświadczają sobie różne przysługi.
— Może hrabia jest jego przyjacielem, ale ja nie.
— Ba, jaki pan, taki sługa. Będę z panem ostrożny, dopóki nie przekonam się, że rzecz ma się inaczej. Do tego czasu będę pana uważał za szpiega.
— Sennor, nie jestem szpiegiem! — zawołał Kortejo lękliwie.
— To się okaże. Pan wydaje mi się podejrzany. Z Meksyku aż do hacjendy Vandaqua nie jedzie się na przyjacielskie odwiedziny.
Kortejo nie mógł ukryć swego zakłopotania.
— Każę pana zamknąć, jutro dowiem się prawdy.
— Jestem niewinny! — zapewniał Kortejo.
— Tym lepiej. A teraz proszę wyjść!
Naraz ktoś odezwał się przy stole:
— Sennor Juarez, czy uważasz mnie za swojego szczerego druha?
Mówiący te słowa był to potężny Meksykanin, nadzwyczaj silnie zbudowany.
— Ależ, oczywiście. Czy inaczej byłbym cię,