Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 28.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   775   —

nie oprze żaden człowiek. Kiedy mi przyjdzie ochota, dam temu sennorowi Zorskiemu pchnięcie w krzyże, że mnie popamięta.
— Ja też. Ale skąd weźmiemy tyle pieniędzy, by sobie kupić odpuszczenie takiego grzechu u naszych pobożnych ojców?
— To — to właśnie. Gdyby nie to — jużby mój sztylet był w jego cielsku. Nie tak łatwo iść na drugi świat z morderstwem na sumieniu.
Rozmowę tę podsłuchała opodal stojąca maska. Po chwili przystąpiła do rozmawiających i zapytała:
— Ile będzie kosztować absolucja u pobożnych ojców, sennorowie?
— Co pana to obchodzi?
— Chciałbym wam tę sumę podarować.
— A, do czarta! Naprawdę? Kim pan jest?
— Nazwisko moje nie powinno panów obchodzić. Jestem tak samo niezadowolony, jak i wy, że ten obcy wydarł nam, Meksykanom, nagrody. Zakłuć zuchwalca. Ja płacę absolucję!
— Ale to będzie piękna sumka, przyjacielu! Pięćdziesiąt pesos dla nas dwóch.
— Dam wam sto, jeżeli ten Zorski pożegna: się za godzinę z życiem!
— Kiedy pan nam da pieniądze?
— Po dokonanym czynie, gdzie wam będzie dogodnie!
— Doskonale. Ale, co zrobimy jeżeli pan nam nie zapłaci?
— Zakłujecie i mnie.
— Proszę na chwilę zdjąć maskę, gdyż nie