Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 27.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   746   —

milcząc po komnacie. Wreszcie stanął przed nią i rzekł najbardziej łagodnym głosem:
— Amy, dziecko moje, zawsze miałem pociechę z ciebie, a dzisiaj pierwszy raz mnie zasmucasz.
Zbliżyła się do niego i objęła go.
— Przebacz mi, nie będę cię więcej smucić. Ale kocham gorąco i dlatego nie mam siły postąpić inaczej.
— I ty wierzysz w to wszystko, coś mi opowiedziała o tym Marianie? Ty widocznie pokochałaś aż nadto tego — tego wychowanka bandy zbójeckiej!
— Tak, pokochałam go — rzekła, patrząc ojcu w oczy. — Żyć bez niego nie będę mogła, ani też czuć się szczęśliwa!
— A o mnie, o twoim ojcu, nie myślisz wcale? Ciągle tylko mówisz o tej awanturniczej miłości!
— Ojcze, czy pragniesz mego szczęścia? Osądzisz sam Mariana, poznawszy go bliżej Jeżeli powiesz mi, że nie jest godny mojej ręki, posłucham ciebie, nie stawiając najmniejszego oporu.
— Dziękuję ci, Amy, za twoje zaufanie. Nie zawiedziesz się na twoim ojcu. Idź teraz, odpocznij. Ja tymczasem zastanowię się nad dalszym postępowaniem. Jedno tylko będzie mi przyświecać, dziecinko, twoje szczęście.
Pocałował ją z ojcowską czułością i wrócił do swojej pracy. Ale nie mógł pracować, tak jak każdego dnia. Niespokojnie przechadzał się po pokoju. Wreszcie, zdawało się, że powziął jakiś nowy zamiar.