Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 27.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   767   —

Obróciła się i zarzuciła chustę na obnażone ramiona. Zarumieniła się.
— Co robię? Mierzę nową suknię.
— To ma być toaleta? Gdzież chcesz się w niej pokazać?
— Jeszcze nie jestem ubrana. Chciałam pójść dzisiaj do teatru.
— Ach, wreszcie jedno rozsądne słowo! A więc chcesz wyjść? Dobrze. Idę z tobą. Zgromadzi się tam całe wyższe towarzystwo. Pierwszą nagrodą będzie kosztowna uprząż dla konia, którą hrabina Montala wręczy zwycięzcy.
— Hrabina Montala? Dlaczego ona?
— Bo jest najpiękniejszą kobietą. Może ty, chcesz rozdawać nagrody? — zaśmiał się.
Oczy jej zabłysły gniewem. Nie odpowiedziała, przygryzła wargi i odwróciła się.
— Czy już rozważyłaś to, o czym ci wczoraj mówiłem?
— Nie, nie miałam czasu.
— Nie miała czasu! — zawołał gniewnie. — Kiedyż to ty nie miałaś czasu zajmować się naszymi wrogami? Nim wyjadą, muszę usłyszeć twoie zdanie!
— Kiedy odjeżdżają? — zapytała.
— Pojutrze.
Zdawało się, że jej blade oblicze pokryło się jeszcze większą bladością. Rzekła jednak:
— To niech jadą!
— Co? Mamy więc wypuścić z rąk prawdziwego Rodrigandę?