Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 26.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   721   —

On sam musiał udać się do Kapstadtu, by zasięgnąć wiadomości, które jeszcze nie nadeszły. Nie śmiał jednak pokazać się w mieście, gdyż zagrażało mu spotkanie się z jachtem.
Tymczasem zapadła noc i mógł się zbliżyć do brzegu. O świcie wyszukał jakąś samotną zatokę, w której zarzucił kotwicę, nie będąc przez nikogo widzianym. Potem napisał list do agenta w Kapstadzie, któremu powierzył zachowanie listów i depesz. List ten posłał przez dwóch ludzi, którzy wsiedli do czółna i popłynęli do miasta. Na brzegu jeden z nich wysiadł, drugi pozostał w czółnie.
— Szczęście, żeście się schowali — rzekł agent po przeczytaniu listu. — Pewien Polak, który przybił tu wczoraj na jachcie, dał znać władzy, że kapitan Landola jest tą samą osobą, co rozbójnik morski Grandeprise.
— Czy on jest jeszcze tutaj? — zapytał jeden z posłańców.
— Tak jest. Nabiera węgiel. Nazywa się Zorski. Kapitanem jest Helmer. Gubernator wezwał do siebie wszystkich agentów, by ich przestrzec przed Landolą, a nawet nakazał dostarczać władzy wszelkie listy, dotyczące osoby kapitana Landoli. I ja muszę być ostrożny. Wydam mu jeszcze depeszę, którą wczoraj otrzymałem, ale nadal nie mogę się tym trudnić.
Posłaniec oddalił się. Miał polecenie od Landoli dowiedzieć się wszystkiego o jachcie, i dlatego udał się na brzeg.
— Hola, chłopcze! — krzyknął nań ktoś nagle. — Do którego okrętu należysz?